poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Odwiedziny w Indiach

W Polsce wesoło, bo właśnie trwa śmigus dyngus. W Indiach celebruje się podobne święto kilka tygodni wcześniej. O Holi, bo tak nazywa się to święto, pisałem pod koniec lutego (kliknij tutaj aby przeczytać tego posta).

Dzisiaj zajmę się tematem odwiedzin w Indiach.

Zasada "Gość w dom, Bóg w dom" przyświeca każdemu znanemu mi obywatelowi Indii. Radość z wizyty bliższych i dalszych znajomych kwitnie na każdym kroku. Można oczywiście umawiać się wcześniej na spotkanie, ale nie ma to jak spontaniczne odwiedziny u niczego nie spodziewających się znajomych.

Przyjechałem do Indii ze skrajnie odmiennej, też obcej mi kultury. Niemcy lubią się spotykać, ale:
  • termin musi być ustalony przynajmniej kilka dni wcześniej
  • 24 h przed spotkaniem na wszelki wypadek potwierdza się wizytę
  • po drodze dzwoni się do odwiedzanych, aby upewnić ich, że jest się już za tym to a za tym skrzyżowaniem
  • starannie planuje się czas, aby pojawić się co do minuty (najlepiej wysłać sobie zaproszenie Outlookiem).
W Indiach każdy co prawda ma Outlooka na komputerze, ale stosuje się go przeważnie, aby zaznaczyć dni wolne od pracy tudzież ważne święta religijne.

Krótko po naszym przybyciu do Indii z Berlina, sympatyczni sąsiedzi zaprosili nas na kolację (natknęliśmy się na siebie na porannym spacerze).
- Siódma pasuje? - upewnił się uprzejmie Gopal.
- Ależ oczywiście! - potwierdziliśmy z radością.

Zgodnie z umową, po niemiecku, minutę przed siódmą stanęliśmy na progu domu Gopala. Jakoś tak dziwnie ciemno w oknach było, ale co tam - pewnie lubią siedzieć po ciemku, skonstatowaliśmy spokojnie.
Punkt siódma nacisnąłem przycisk dzwonka. Odpowiedziała mi głucha cisza... Postaliśmy skonsternowani jeszcze jakieś kilkadziesiąt sekund, aby ponowić próbę. Ding, dong - rozległ się przyjemny dla ucha dzwonek do drzwi. Tym razem coś poruszyło się na piętrze! Świetnie, pomyślałem w duchu. Kto puka, temu będzie otworzone. Faktycznie, w drzwiach pojawił się mały chłopiec z kompletnie zdziwioną miną.
- Cześć, jak się masz? - zagaiłem po przyjacielsku
- Dobrze...
- Przyszliśmy odwiedzić Twoich rodziców.
- Aha???
- Tak, umówiliśmy się z Tatusiem, że wpadniemy do was dziś wieczorem.
- Hm, mama pojechała do sklepu.
- Do sklepu? Aaaa, to my już sobie pójdziemy...

Z nosem na kwintę wróciliśmy do domu. Wystawili nas. Zupełnie jak dzieci daliśmy się nabrać. Ale w końcu jest piątek wieczór. Może nie ruszymy w miasto, ale przynajmniej napijemy się wina, podjemy sera, posłuchamy muzyki. Co tam, w końcu ze sobą było nam zawsze najlepiej. Carpe diem!

Zapomnieliśmy o nieudanym spotkaniu, minęła już dobra godzina od rozczarowującego stania na progu. Wieczór rozpoczął się na dobre. W tle nucił coś świeżo odpakowany Sinatra, ser apetycznie zapachniał na stole, a wino oparło się o ściany kieliszków. Dbał o nas ciepły indyjski wieczór z intensywną poświatą księżyca wpadającego przez okna - cóż można chcieć więcej?

Stuknęliśmy się kieliszkami i wtedy rozległ się dzwonek do drzwi. Ding dong, w drzwiach stanął uśmiechnięty od ucha do ucha Gopal. Kiedy zobaczył kieliszki i świece, minka mocno mu zrzedła.
- Myślałem, że się dzisiaj umawialiśmy? - zapytał niepewnie
- Jasne, byliśmy nawet u Was o siódmej... - odparłem twardo (tak po niemiecku)
- A, o siódmej to ja dopiero z pracy dojeżdżałem do ostatnich świateł przed naszym osiedlem.
- OK, nie ma sprawy, możemy się przecież spotkać innym razem - odparłem, próbując nie palić mostów.
- Jak to, przecież wszystko gotowe, czekamy na Was! - odparł szczerze zdziwiony Gopal.

Trudno się było oprzeć jego zapraszającej, ale i trochę zasmuconej mimice. Zdmuchnęliśmy świece, zamknęliśmy chałupę i ruszyliśmy we trójkę na spotkanie. Dom jaśniał z daleka, w środku pełno ludzi, radość, śmiechy. Impreza faktycznie się udała, a my znowu czegoś się nauczyliśmy.

2 komentarze:

Iwona pisze...

Swiete slowa :)...Ja ostanio rowniez zaprosilam znajomych na obiad. Umowilismy sie na 20, przyszli o
22;)
Hinduskie wyczucie czasu... U nas grzecznosciowy kwadrans, zeby gospodyni zdazyla zrobic makijaz po wydostaniu sie z kuchni pelnej garow, w Indiach - 2 godzinki :P

Dobrze, ze zyjemy w epoce mikrofalowek ;)

Pozdrawiam :)

Adam pisze...

Znam to doskonale! :) Czas w Indiach płynie zdecydowanie wolniej. Trochę im tego nawet zazdroszczę.

Pozdrawiam z Chin :)