poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Fistaszki biznesowe: odlatujemy z Indii

Publikacja tego posta przesunęła się z powodu tragedii lotniczej, która wydarzyła się w Smoleńsku, o czym pisałem tutaj.

W zeszłym tygodniu opisałem przylot do Indii (kliknij tutaj aby dowiedzieć się więcej).  Dziś napiszę o odlocie.

Opis będzie dotyczył większych lotnisk (Bombaj, Chennai, Bangalore). Na mniejszych lotniskach (typu Goa), procedury nie muszą być tak skomplikowane.

Zacznijmy od tego, że lotniska w Indiach strzeżone są przez wojsko. Może się zdarzyć, że kierowca zapomni w nocy wyłączyć długich świateł (na których jeździ się w Indiach prawie permanentnie, aby poprawić sobie widoczność). Wówczas Bogu ducha winny pasażer podziwia kilkunastominutową sprzeczkę między prowadzącym samochód a wojskiem. Jeden z moich odlotów z perypetiami wojskowymi opiszę już niedługo.

Wróćmy do tematu. W erze elektronicznych biletów rzadko zdarza się, że dysponuje się (jak jeszcze kilka lat temu) wydrukowanym biletem. W najlepszym wypadku ma się jakiś wydruk potwierdzenia lub samego emaila. Niektórzy korzystają z tzw check-in'u na telefon i... wtedy zaczynają się schody.

Potwierdzenie lotu: Do wnętrza budynku lotniska w Bangalore nie wpuszcza się osób bez ważnego biletu! Przed wejściem stoi wojskowy z obowiązkowym wąsem, który skrupulatnie sprawdza czy ma się jakieś potwierdzenie. Jeżeli go nie ma, pan żołnierz zajrzy do kartonu z niekończącymi się listami pasażerów. Zanim znajdzie obco brzmiące nazwisko Brzęczyszczykiewicz mija kilka, a czasami kilkanaście cennych minut.

Pieczątka na wydrukowanej w domu karcie pokładowej: Załóżmy jednak, że szczęśliwie udało się wejść na lotnisko. Jeżeli ma się wydrukowaną wcześniej kartę pokładową, można niesłusznie zakładać, że z bagażem podręcznym udaje się prosto do kontroli bezpieczeństwa. Nie w Indiach. Na karcie pokładowej musi być pieczątka przystawiona w okienku odprawy. Bez tego nie wpuszczą Cię na kontrolę bezpieczeństwa.

Etykietki do umieszczenia czerwonej pieczątki i alternatywnie nazwiska oraz adresu na wszystkich elementach bagażu podręcznego (łącznie z damskimi torebkami i pokrowcami na kamery czy aparaty): o tym za momencik.

Karteczka z informacjami dot. odlatującej osoby (departure card): pobiera się ją przy odprawie bagaży.

Ważna wiza: Po uzyskaniu karty pokładowej lub pieczątki na wydrukowanej własnym sumptem takowej karcie czas na kontrolę paszportu i karteczki zawierającej dane odlatującego. W razie przedłużenia sobie pobytu bez przedłużenia wizy (co często zdarza się odwiedzającym różnego rodzaju indyjskich guru lub zabieganym biznesmenom) może się okazać, że jednak nie odlecimy. Kolejnym krokiem jest pan sprawdzający czy jego poprzednik wbił do paszportu pieczątkę z datą odlotu.

Kontrola bezpieczeństwa: osobne kolejki dla pań i panów. Schody zaczynają się kiedy mąż stoi z żoną w damskiej kolejce pomagając jej przy bagażu podręcznym. Po przeskanowaniu bagaży należy pamiętać aby na wcześniej otrzymane etykietki z nazwiskiem i adresem (patrz powyżej) panowie wojskowi przybili czerwoną pieczątkę z datą. Bez takiej pieczątki nikt w Indiach nie wpuści was do samolotu.

I już po wszystkim! Jeśli nie zgubisz karteczek z czerwoną pieczątką przymocowanych do Twojego bagażu, bez problemu wpuszczą Cię do samolotu. Możesz odsapnąć i spokojnie napić się aromatycznej kawy.

Indyjskie lotniska zalecają zjawić się na trzy godziny przed odlotem. W rzeczywistości można przejść całą procedurę a kilkanaście lub kilkadziesiąt minut.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

ŚWIETNY BLOG. Czekam z niecierpliwością na każdy wpis. Sam wielokrotnie byłem w Indiach, ale od dobrych paru lat nie odwiedzałem tego kraju. Łącznie spędziłem około 1.5 roku włócząc się po Indiach.

Adam pisze...

Ja zawodowo włóczę się po Indiach przez podobną ilość czasu i muszę przyznać, że z każdym dniem coraz bardziej mi się tutaj podoba.
DZIĘKI ZA DOPINGUJĄCY KOMENTARZ!

Iwona pisze...

Jak dzis pamietam swoj pierwszy pobyt w Indiach-3 dniowa delegacje :)
Pierwsza humorystyczna sytuacja pojawila sie przy przechodzeniu przez kontrole paszportowa.

Musze przyznac, ze z angielskim Hindusow, szczegolnie tych z poludnia trzeba byc osluchanym... inaczej zaczna sie schody...
Kolezanka przeszla przez kontrole bez problemow, mnie zas trafil sie bardziej ciekawski urzednik :)

Dociejkliwie zapytal z wielkim usmiechem oraz ze swoim tamil'skim akcentem cos w stylu: "sortstay only sri days", popatrzylam na niego zdziwiona, on powtorzyl, a ja znowu nic... Pytam kolezanki, czy rozumie co on mowi, a ona na to, ze ni w zab... W koncu wbil pieczatke i przepuscil... Po dwoch dniach zrozumialam, ze poludniowcy nie wymawiaja "sh" jaki "sz", ale po prostu "s", wowczas wszystko stalo sie jasne :)


Kolejna smieszna sytuacja miala miejsce przy odlocie.

Zjawilysmy sie na lotnisku w Mumbai, chyba ze 4 godziny przed naszym odlotem, wiec czasu bylo tyle, ze na odprawie nie bylo prawie nikogo za kim mozna by pojsc i podgladac jak to wszystko powinno sie odbywac.

W momencie wejscia na lotnisko, napadla nas grupa pomagaczy, ktorzy chcieli nam poniesc prawie wszystko :)

Po przejsciu przez check in, udalysmy sie na securty i tu znowu zaczely sie schody. Mianowicie stanelysmy sobie do kontroli osobistej za jakims mezczyna i w tym momencie wszyscy zaczeli do nas wymachiwac rekami i cos pokazywac, ale jakos nie bardzo chcialo im sie nas oswiecic po angielsku o co chodzi... Po kilku minutach dociekan, w reszcie zrozumialysmy o co chodzi... o damska osobna kolejke...:)

W koncu udalo sie przejsc wszytskie formalnosci i wejsc na poklad samolotu AIR INDIA lecacego do HK, co samo w sobie bylo, pewnego rodzaju niezapomnianym przezyciem :)


Pozdrawiam,

Iw

Adam pisze...

Uśmiałem się czytając o Pani perypetiach. Mnie też zajęło sporo czasu, zanim przyzwyczaiłem się do lokalnej wersji angielskiego.

Jeśli chodzi o kolejki na lotnisku, to nie jeden raz dostało mi się, kiedy żona była w ciąży! Szczególnie od aktywnie broniących damskiej kolejki lokalnych pasażerek! :)